poniedziałek, 22 listopada 2010

Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I

Oj tak jestem miłośniczką Harrego! I przyznaje się bez bicia. Niestety na premierze nie byłam, bo wizja kolokwium z niemieckiego o 8. następnego dnia była przerażająca. Ale piątkowy wieczór poświęciłam jemu. I kurcze było warto! Ostatni film, czyli Książę półkrwi, strasznie mnie zawiódł, chociaż książka należy do moich ulubionych. Adaptacja zajeżdżała Hollywoodem. Więc z przerażeniem oczekiwałam tej części. Miło się jednak zaskoczyłam. Mrocznie, mgliście, chwilami nieco monotonnie. Ale przecież taka właśnie jest ta książka! Niektóre sceny były jak wyrwane z moich wyobrażeń, chociaż klika dobrych zmian fabuły by się znalazło. Aktorsko jak zwykle nieźle. Główna trójka nie jest rewelacyjna, ale do tego już przywykłam. Sporne jest to czy warto jednak było dzielić ten film na 2 części. Prawda jest taka, że cała książka spokojnie by się w jednym filmie zmieściła. Tym bardziej, ze na 2 część pozostało jedynie 200 stron powieści. Na pewno jest to próba zarobienia jak największej ilości pieniędzy od wiernych fanów. I mi to nie przeszkadza. Z chęcią kupię latem bilet na 2 część. Recenzja definitywnie subiektywna...

Bazyl. Człowiek z kulą w głowie.

Pokochałam Jean-Pierre Jeunet'a gdy trafiłam po raz pierwszy na "Amielię", od tamtej pory obejrzałam ten film kilkanaście razy. Więc nie ma co się dziwić, ze Bazyla nie mogłam przegapić :)
Magicznie, cynicznie i bajkowo... chociaż fabuła średnio wciąga, przez co siostra wytrzymała tylko 40 min, uznając, że jest to nieudana kopia "Amelii". I może jest w tym cień prawdy... Ale te zdjęcia, rekwizyty jak wyciągnięte z filmu dla dzieci... Minimum dialogów, maksimum obrazu. I dlatego warto obejrzeć ten film. Miłe dla oka, nieprzeciążające umysłu. Idealne na jesienny wieczór :) Polecam dla fanatyków.