poniedziałek, 18 stycznia 2010

Lymelife

Postanowiłam bardziej skupić sie na filmach, które nie są lub jeszcze nie są zbyt popularne naszych kinach. Bo jeżeli obejrzy się juz w napływie wolnego czasu wszystkie filmy z czołówki warto czasami sięgnąć po te tytuły które niekoniecznie znalazły sie w pierwszej 10. Nie jest to tak łatwe. Tak więc postanowiłam obejrzeć film "Lymelife". Jednak musiałam troche ten film przechodzić. Nie żeby był jakiś strasznie zmuszający do myślenia, ale gdy doszłam juz do napisów końcowych jedyne co miałam ochotę napisać to "Uroczy". Bo taki faktycznie jest. Okres dojrzewania piętnastoletniego Scotta wypada na czas ,w którym świat drży przed nową, niebezpieczną chorobą - borelioza. Wtedy wszystko dzieje sie dla niego po raz pierwszy: pierwszy papieros, piewszy alkohol, pierwsza bójka, pierwszy kontakt z dziewczyną. Ale wtedy też po raz pierwszy ten piękny świat zderza sie z szarą rzeczywistością, autorytety przestają być wiarygodne... Wszystko to przypomina mi jeden z amerykańskich seriali. W sumie nic nowego ale ogląda się dobrze. Do tego te błękitne ujęcia podkreślające (nie oszukujmy się) niezbyt urodziwego Roryego Culkina, który wcielił się w główną role. Wszystko kończy się małym happy endem , ale z rozwiązanym nie podanym na talerzu. Nie jest to film oryginalny, zabrakło mi małego powiewu świeżości. Ale podobno ludziom najbardziej podoba się to co już znają. Tak wiec, jedym słowem : uroczo :)

środa, 13 stycznia 2010

Avatar

Jakiś czas temu stwierdziłam, że taka osoba jak ja nie powinna pisac o takim filmie jak "Avatar". Jednak jakoś się nie mogłam powstrzymać :)
Hm... W czasie oglądania zajawek doszłam do wniosku ,że zaskakującej fabuły chyba nie mam się co spodziewać. No bo to trochę tak jak bylo z "Titanikiem"... i tak wiadomo ze utonie. Fabuła zbytnio nie zaskakuje ale do nudnych nie nalezy. James Cameron jest typem reżysera, który raczej najbardziej skupia sie na tym aby film był coraz większy. Hm i to chyba dobrze, bo to właśnie sprzedaje sie najlepiej w naszej "epoce obrazu". Tak więc będe czekała na następny film. Nawet kolejne 12 lat.

środa, 6 stycznia 2010

"Była sobie dziewczyna"

Jako pierwszy film wybrałam obraz Lone Scherfig. Znanej (przynajmniej mi) z takiego filmu jak m.in. "Włoski dla początkujących". Jakoś tak ostatnio rzucił mi sie w oczy ten tytuł. Bo przyznajcie że nawiązanie do "Był sobie chłopiec" dość sprytne, szczególnie gdy oba te tytuły łączy ten sam autor scenariusza. Jednak w oryginale film ten widnieje jako "An Education". I dziękujmy Bogu ze nie przetłumaczono go dosłownie. Akcja rozgrywa się w latach sześćdziesiątych w Londynie. Poznajemy tam młoda dziewczynę Jenny, która prowadzi zwyczajne, nudne życie. Wszystko jednak zmienia się gdy poznaje Davida, który wprowadza ją w świat luksusu... Zdawać by sie mogło że historia nie za ciekawa i wciągająca. Jednak nie odrywałam oczu od monitora. Z pewnością zwolennicy szybkiej akcji nie polubią tego filmu ale mnie on zauroczył. A szczególnie wystylizowanie obrazu. Nienaganna scenografia baaardzo realistycznie odzwierciedla moje wyobrażenia tamtych czasów. Do tego przekonywujący główni bohaterowie: śliczna Carey Mulligan i błękitnooki Peter Sarsgaard... Wszystko to mi przypomina trochę "Uśmiech Mony Lizy". Podsumowując: piękny obraz, dobra fabuła która nie pozwala sie nudzić.
Film w kinach na świecie puszczany jest od 18.01.2009r. U nas obejrzeć go będzie można dopiero 12.03.2010r... Swoja drogą zawsze mnie zastanawiało... Czy Polska nie należy do świata i lezy tak bardzo od niego daleko że rozbieżność czasowa w premierach jest aż tak ogromna?

Tytułem wstepu...

Tak więc mała, nieznająca się na kinie dziewczynka postanawia pisać blog o filmach... Hmm taki urok XXI stulecia. Nikt nie musi być dobry żeby pisać. Co z tego wyrośnie? Zobaczmy. Może uda mi sie tutaj zamieścić kilka moich subiektywnych opinii na temat tego co dzieje się w kinie.