poniedziałek, 22 listopada 2010

Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I

Oj tak jestem miłośniczką Harrego! I przyznaje się bez bicia. Niestety na premierze nie byłam, bo wizja kolokwium z niemieckiego o 8. następnego dnia była przerażająca. Ale piątkowy wieczór poświęciłam jemu. I kurcze było warto! Ostatni film, czyli Książę półkrwi, strasznie mnie zawiódł, chociaż książka należy do moich ulubionych. Adaptacja zajeżdżała Hollywoodem. Więc z przerażeniem oczekiwałam tej części. Miło się jednak zaskoczyłam. Mrocznie, mgliście, chwilami nieco monotonnie. Ale przecież taka właśnie jest ta książka! Niektóre sceny były jak wyrwane z moich wyobrażeń, chociaż klika dobrych zmian fabuły by się znalazło. Aktorsko jak zwykle nieźle. Główna trójka nie jest rewelacyjna, ale do tego już przywykłam. Sporne jest to czy warto jednak było dzielić ten film na 2 części. Prawda jest taka, że cała książka spokojnie by się w jednym filmie zmieściła. Tym bardziej, ze na 2 część pozostało jedynie 200 stron powieści. Na pewno jest to próba zarobienia jak największej ilości pieniędzy od wiernych fanów. I mi to nie przeszkadza. Z chęcią kupię latem bilet na 2 część. Recenzja definitywnie subiektywna...

Bazyl. Człowiek z kulą w głowie.

Pokochałam Jean-Pierre Jeunet'a gdy trafiłam po raz pierwszy na "Amielię", od tamtej pory obejrzałam ten film kilkanaście razy. Więc nie ma co się dziwić, ze Bazyla nie mogłam przegapić :)
Magicznie, cynicznie i bajkowo... chociaż fabuła średnio wciąga, przez co siostra wytrzymała tylko 40 min, uznając, że jest to nieudana kopia "Amelii". I może jest w tym cień prawdy... Ale te zdjęcia, rekwizyty jak wyciągnięte z filmu dla dzieci... Minimum dialogów, maksimum obrazu. I dlatego warto obejrzeć ten film. Miłe dla oka, nieprzeciążające umysłu. Idealne na jesienny wieczór :) Polecam dla fanatyków.

niedziela, 24 października 2010

Domowe kino

Nie oszukujmy się. W domowym zaciszu filmy oglądamy znacznie częściej niż na wielkim ekranie. Nie zawsze mamy dostęp jednak do filmów najnowszych. Polecam więc grzebanie w starych filmach, albo w filmach, o których zbyt wiele się w Polsce nie mówi. Ja ostatnio zachwyciłam się 2 takimi znalezionymi w eterze filmami, a mianowicie : "Biegając z nożyczkami" i "Prywatne życie Pippy Lee". Oba nieco zakręcone, świetnie wyreżyserowane z fenomenalnymi zdjęciami. Pierwszy tytuł powinien byc większości filmomaniaków dobrze znany. Młody chłopak w otoczeniu grupki, delikatnie rzecz ujmując psychicznie chorych, stara się przejść przez trudny okres dojrzewania. Tragiczna historia podana w niezwykle zabawny sposób.
Drugi, nowszy film opowiada o kobiecie, której zycie na pierwszy rzut oka jest szalenie proste i sielankowe. Lecz wszystko zmienia się gdy jej mąż oświadcza, że ma romans z jej przyjaciółką. Tragiczne wydarzenia przeplatają się z jeszcze bardziej tragicznymi wspomnieniami z jej przeszłości. Dobre kino z mnóstwem aktorskich gwiazd Hollywoodu. Bardzo miłe dla oka :)
O! to taki mały skrót :)

Street dance

Kolejna taneczna masówka, ale tym razem w wykonaniu brytyjskim i szczerze mówiąc dziwnie było słuchać tego silnego angielskiego akcentu. Ale co tu dużo mówić. Fabuła, a raczej jej szczątki, aktorzy, a raczej ich marni odpowiednicy- słabo, ale do tego przywykliśmy po obejrzeniu "Step up 1/2/3" , "W rytmie hip-hopu", "Shall we dance", "Take the lead" i wieeeelu innych. Swoją drogą wszystkie one figurują pod nazwą "melodramat muzyczny", co moim zdaniem kompletnie nie odpowiada temu co widzimy na ekranie. Może lepszą nazwą byłby np. "Video klip fabularyzowany"? No bo taniec i muzyka są tu najważniejsze.Myślę jednak, że dobór ścieżki dźwiękowej i choreografii Amerykanom jak na razie wychodzi lepiej.

Jedz, módl się, kochaj

Tak wiem obijam się, nie pisze, nie dziele się moimi spostrzeżeniami, ale to nie oznacza, że nie oglądam w ogóle! Jakiś tydzień temu ( a może i więcej...) udałam się z siostrą na film o którym czytałam już w lipcu. Znalazłam go przez przypadek ( wtedy jeszcze nie reklamowano go jak później) gdy szukałam informacji o pewnym bestselerze... Ja fanką takich historii nie jestem, ale siostra owszem. Załamała się po zobaczeniu obsady, jej wyobrażenie głównych bohaterów runęło jeszcze przed udaniem sie do kina. Ale mimo to poszłyśmy. Ja- żeby podziwiać piękne widoki jakich oczekiwałam, ona - z miłości do Elizabeth Gilbert. Myślę, że po części rozczarowałyśmy się obie. Ku rozpaczy siostry zmieniono jej ulubione wątki fabuły a niektóre całkowicie wycięto. Ja natomiast miałam ogromne wrażenie że treść przekazana jest trochę "po łebkach". Może ciekawiej byłoby rozdzielić film na 3 części? Co do zdjęć. Wiadomo, że jeśli czegoś sie oczekuje to potem nie zachwyca to tak jak się chce. Jeszcze bardziej rozczarowała mnie muzyka. Ogólnie bez szaleństw, ale film mimo wszystko daje notkę optymizmu. Mała kinowa terapia przeciwko zapracowanemu życiu w wielki mieście, ale bez głębszych przemyśleń. W sam raz dla tłumu, o czym świadczy szczególnie dobór aktorów :)

piątek, 1 października 2010

Huśtawka

Przez te kilka miesięcy wakacji dałam sobie także spokój z wymagającymi filmami ( czyt. zajęłam się serialowymi odmóżdżaczami). Obejrzałam tez kilka masówek ale jakoś nie było o czym pisać. Wczoraj jednak przypadkowo zostałam wyciągnięta do kina na "Huśtawkę". Słyszałam o niej wcześniej, ale nie spieszyło mi się ją oglądając z powodu obsady ( Karolina Gorczyca, Wojciech Zieliński, Joanna Orleańska). W tej kwestii za bardzo się nie myliłam. Aktorsko ten film nie powala. Fabuła też do wyjątkowych nie należy: mąż zdradza piękną, acz trochę nudną żonę z młoda projektantką mody. Ot cała historia. Generalnie miałam wrażenie, że film ten lepiej się oglądało, gdy nikt nic nie mówił. Dialogi przypominały sieczkę ... Wszystko uratowały jednak zdjęcia ( chociaż mnie nadal razi polski montaż...) Ujęcia, gra światłem, ach , CUDO! Muzyka także miła dla ucha... jednym słowem kolejny, polski film, o którym nie trzeba myśleć po wyjściu z kina :)
Aaa osobom, które panicznie boją się dentystów, stanowczo nie polecam tego filmu!

piątek, 9 lipca 2010

Robin Hood

I znowu sięgam po hiciory z czołówki repertuaru kinowego chociaż mówiłam, ze nie będę. Szczerze mówiąc nie chciało mi sie Robina oglądać... Z resztą 2godz i 10 min to nie jest mało. Dla mnie stanowczo za dużo. Myślałam, ze ta historia będzie powiązana z fabuła serialu, albo chociaż z "Księciem złodziei", a tutaj wielkie zaskoczenie bo ma się ona nijak do wcześniej mi znanych adaptacji. Hood wg Ridley Scotta nie nosi rajtuzów i zielonego kaptura, a w głównej scenie batalistycznej jego bronią jest młotek! Generalnie przypominał mi jedynie "Gladiatora" w wersji bardziej brytyjskiej. Ten sam reżyser i ten sam Russell Crowe, na którego zawsze patrze przez pryzmat "Pięknego umysłu" więc tutaj wydawał mi się nieco zabawny... Natomiast Cate Blanchett ze swoją celtycką uroda wpasowała się nieźle. Ogół bez szaleństw. Dla fanatyków.

czwartek, 8 lipca 2010

Chéri

Film ten wejdzie do Polskich kin dopiero 1. sierpnia jednak światowa premiera odbyła się 10 lutego 2009r. Tak więc nie jest on najnowszy...
Opowiada on historię znajomości starzejącej się już kurtyzany z młodym chłopcem. Bagatela jest on synem jej koleżanki po fachu... Jako synowi bądź co bądź prostytutki mimo wszystko życie upływało mu bardzo miło lecz do czasu... Piękna, chociaż już ( o zgrozo!) 52letnia Michelle Marie Pfeiffer idealnie pasuje do postaci. Towarzyszy jej tu Rupert Friend, którego omal nie poznałam w tych chłopięcych loczkach. Jest to piękna opowieść okolona dużą dozą ironicznego poczucia humoru. Ach no i te widoki... I kapelusze! Zakochałam się w kapeluszach! No tak mówiłam już, ze uwielbiam filmy kostiumowe?
Historia romantyczna i zabawna , lecz nie nazwałabym jej komedią romantyczną. To romans z nieco wyższej półki, z cyklu tych nie kończących się za dobrze. Idealny na letni wieczór, nawet dla singli i nieszczęśliwie zakochanych :)

piątek, 2 lipca 2010

Seriale

Seriale to nieodzowna część naszego życia. I nie oszukujmy się jeżeli teraz nie masz ulubionego serialu, nie miałeś go w dzieciństwie to na pewno będziesz miał go na emeryturze! ja po seriale sięgałam najchętniej przed maturą bo stanowią one także przyjemną formę odmóżdżenia. Tak np stałam się oglądaczką "Plotkary". Jest to produkcja ambitna lecz jedynie finansowo. Tak więc miło jest popatrzeć na torebki i buty, na których podróbki nawet mnie nie stać. Natomiast serialu "Skins" stałam się rasową fanką. A że oba te seriale od jakiegoś czasu mają wakacje więc postanowiłam odświeżyć stare miłości...
Seks w wielki mieście, Jezioro marzeń, Przyjaciele, Ally McBeal, Asy z klasy, Roswell, Felicyty, Ich pięcioro, Siódme niebo, Ostry dyżur... to tylko kilka z tych tytułów, których starałam się obejrzeć każdy odcinek. W większości z nich nie pamiętam już imion głównych bohaterów.
Czy zastanawialiście się kiedyś jak bardzo wpływają na nas seriale?
To pytanie zadałam sobie gdy rok temu obejrzałam jednym haustem 4 sezony "Trawki". Z przerażeniem stwierdziłam( Ja?! Ja przeciwnik wszelkich narkotyków), że trawka to nic złego... Podobnie miałam po "Dexterze" kiedy po kilku odcinkach zaczęłam gościa po prostu lubić. A ja przecież nie chce lubić nałogowego mordercy! Albo House? Kto nie lubi House? ( no są wyjątki...) a przecież to gbur i z pewnością dostałby od nas kilka ciętych uwag gdyby był naszym lekarzem. Mnie ostatnio zaskoczyła chęć zakupienia wisiorka z moim imieniem. Najgorszy kicz jaki mogę sobie wyobrazić. Fuuuu! Ale na szyi Carry Bradshaw reprezentuje się całkiem przyzwoicie... Jak to jest możliwe, że bohaterowie seriali, ludzie których nie znamy, mogą zmieniać tak diametralnie nasze zdanie na jakiś temat? W ogóle co one mają w sobie, że zaczynamy je oglądać? W czym tkwi fenomen oper mydlanych?

wtorek, 29 czerwca 2010

Bracia

Nie lubię współczesnych filmów wojennych. Oglądając je odzywają się moje głęboko pacyfistyczne poglądy. Nie potrafię jakoś współczuć bohaterom. No bo przecież nikt ich nie zmuszał? Sami zdecydowali się na taką pracę za bagatela niemałe pieniądze. Tak więc do "Braci" nie było mi spiesznie. (stąd ta duża przerwa w dodawaniu notek...) Ale obiecałam siostrze, że obejrzę więc się zmuszałam kilkakrotnie. Czy było warto? Szczere mówiąc... Jest to film niezwykle przejmujący, przepełniony emocjami, obok których nie da się przejść obojętnie. Chwilami z przerażenia zmuszona byłam nawet zasłonić oczy jak mała dziewczynka. Fabuła jednak jest przewidywalna, a cała ta historia tak jakby już gdzieś była... I nie chodzi mi tu o jego europejski pierwowzór ponieważ go nie widziałam. Ci którzy widzieli mówią, że ta wersja się nie umywa... Mimo wszystko pokazanie emocji oraz tego co się dzieje w głowach żołnierzy oraz ich rodzin zasługują na uznanie. Jednak czuć w tym komercję i smak amerykańskiego popcornu pokrytego dużą porcja lukru made in USA...

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Jaśniejsza od gwiazd

Jane Campion przenosi nas do Anglii 1819r. Młoda Panna Brawne, swoista XIXwieczna projektantka mody, dla której suknie i bale są całym światem, zakochuje się w poecie... Romantyczna opowieść miłości rozkwitającej za plecami przyzwoitek, która staje się uczuciem jakby żywcem wyjętym z romantycznych wierszy.
Ogromnym plusem całego filmu są bez zwątpienia zdjęcia. Ich kolory zmieniały się wraz z porami roku, mroczne błękity, kwieciste róże, oślepiająca biel... Jest to na pewno powód dla którego warto ten film obejrzeć. Aktorsko jednak jakoś mnie on nie przekonał do końca. Główna bohaterka, która miała być "olśniewająco piękna" jakoś ( no nie wiem może jestem wybredna...) nie pasowała mi z aktorką ( Abbie Cornish). Za to bardzo dobrze spisał się w roli poety Ben Whishaw, którego pamiętać warto z filmu takiego jak "Pachnidło". Moją uwagę jednak od samego początku przykuła postać młodszej siostry bohaterki- Toots. Coś niezwykłego było w tej dziewczynce o burzy rudych włosów...Fabuła zaś niczym nie przypomina powieści Jane Austen. Tutaj do czynienia mamy z o wiele bardziej wymagającą skupienia historią... Mi jednak ona po pewnym czasie wydawała się po prostu nudna i mało realna. Pocałunki przed zaręczynami? W dodatku zabrakło mi innych wątków ponieważ wszystko kręci się tylko i wyłącznie wokół Panny Brawne i Pana Keatsa. Zakończenie zaś bardzo mnie rozczarowało, było zbyt oczywiste... Jednym słowem nie podzielam entuzjastycznych recenzji tego filmu...Jednak nie uważam tych 2 godzin za zmarnowane. Film pełen uroku. Może gdy obejrzę go jeszcze raz bardziej do mnie przemówi, może jestem za mało romantyczna do takich filmów?

"Chciałbym, żebyśmy byli motylami i żyli tylko trzy letnie dni. Trzy dni takiego życia z panią dałoby mi większą rozkosz niż 50 pospolitych lat..."

środa, 2 czerwca 2010

Disco robaczki

Wczoraj był Dzień Dziecka więc zdecydowałam się obejrzeć kreskówkę, jak na dziecko przystało. Jednak w tym całym rozgardiaszu świętowania nie zdążyłam dokończyć notki. Więc kończę dzisiaj.
W pamieci mam 2 kreskówki, które oglądałam w tym roku: "Odlot" i "Opowieść wigilijna".Hm... a może to był zeszły rok? Nieważne. "Odlot" to najlepsza bajka dla dzieci jaką widziałam od czasów "Króla lwa". I podkreślam to - dla dzieci. Bo fakt, że coś jest animowane nie oznacza, ze jest dla dzieci. Tak jest moi zdaniem z "Opowieścią wigilijną", która wydawała mi sie miejscami za trudna i metafizyczna dla przecietnego dzieciaka. W tej samej grupie bajek można umieścić "Shreka", "Włatcuf móch" itp. Z "Robaczkami..." miałam mieszane uczucia...Nie wiem dlaczego napaliłam się na ten film, ale jakoś zajawka mnie urzekła. Sam początek w stylu WB, dalsza część mimo wszystko pouczająca i dość łagodna jak na bajkę dla dzieci przestało. Trochę się także naśmiałam, ale nie jestem pewna czy młodsi zrozumieliby takie dość ironiczne poczucie humoru. Generalnie grafika nie jest to podobne od produkcji Pixara, Disneya czy Dreamworks co jest małym powiewem świeżości. Ta niemiecko-duńska produkcja próbowała zmierzyć się z wysokobudżetowymi produkcjami... Jednak wszystko wydaje się bardzo znajome. Muzyka w kreskówkach to już nie nowość ( Disneyowska "Księżniczka i żaba" podbiła serca milionów w tym i moje...), owady to tez już przeżytek (" Film o pszczołach" , "Mrówka Z", "Dawno temu w trawie" i wieeeele innych). Dzisiaj oczekujemy czegoś więcej idąc na kreskówkę do kina. Potrzebujemy przełomu na skale "Shreka" czy "Toy story" ( a bagatela 3 część już niedługo...). Ale skupmy się na plusach, bo mimo wszystko nie było przecież tak źle. Generalnie nie lubię polskiego dubbingu ( cały czas mam w głowie piskliwe głosiki w "Harrym Potterze"), zazwyczaj wybieram film z napisami. Teraz się jednak nie udało, ale nie żałuję! Polscy aktorzy spisali się fenomenalnie! W dodatku... Wodecki! No to było zaskoczenie... Co do muzyki. Kilka utworów moim zdaniem niefortunnie dobranych. Nie zachwyciła mnie piosenka Chylińskiej mimo powszechniej ekscytacji... ale za to ADHD nucę do teraz :)
Podsumowując. Dajmy szansę mniejszym produkcjom! Może wśród nich znajdzie się wreszcie jakiś oryginalny pomysł. "Disco robaczki" nieco odgrzewane, ale nie w mikrofalówce tylko w opiekaczu, z lekko chrupiącą skórka w postaci dubbingu i Y.M.C.A. po polsku :)

wtorek, 1 czerwca 2010

Perswazje ( 2007)

Uwielbiam Jane Austen! Uwielbiam! Do adaptacji jej książek wracam bardzo często. Rok temu usłyszałam o nowej wersji "Perswazji". Niestety jest to wersja telewizyjna więc w Polsce trudna do odnalezienia. Ale dzisiaj się udało. Widziałam już 2 poprzednie adaptacje tej książki i myślę, że mogą one górować nad takimi filmami jak "Duma i uprzedzenie" czy " Rozważna i romantyczną" ponieważ różni się ona znacznie ilością stron. W porównaniu do prawie 400-stronicowej "Emmy" ok 150 stron "Perswazji" to pikuś. O wiele łatwiej zatem ułożyć wierny tej książce scenariusz. Problem jednak miałam z główną bohaterką, którą gra tutaj Sally Hawkins. Kojarzy mi się ona jednoznacznie i wyłącznie z szalona i dziecinnie naiwną bohaterką "Happy go Lucky". Nie mogłam sobie wyobrazić jej jako rozważnej i cierpiącej z miłości. Ale wysiliłam się i i próbowałam skupić tylko i wyłącznie na Anne Elliott. Hm to chyba moja ulubiona bohaterka Janne Austen... Mimo moich obaw, Sally poradziła sobie nieźle. "Perswazje" to film o czekaniu... Ci którzy przeczytali choć jedną z książek Austen mogą domyśleć się szczegółów. Świat wyższych sfer w Anglii XIX wieku, bale, piękne sukienki i wytworne maniery... ach zawsze marzyłam aby choć na chwilę tam się znaleźć, a dzięki "Perswazjom" to się udało, mimo że tylko duchowo. Nie jestem dobrym krytykiem takich filmów. Dla mnie one zawsze pozostaną idealne.

poniedziałek, 31 maja 2010

Wszystko co kocham

Kolejny film, z którego obejrzeniem długo zwlekałam. Młodzi aktorzy, polski punk rock i czasy PRL to to co najbardziej lubię. Jednak po 30 min filmu miałam ochotę go wyłączyć. To chyba najgorsze co może być w filmie- mało przekonujący początek. Zastanawiałam się do kogo twórcy chcą tym filmem dotrzeć. Myślę, że jedyną grupą wiekową której może się on podobać są nastolatkowie. Osoby, które pamiętają lata 80 z pewnością nie będą zadowoleni. Historia Polski stoi jakby obok całej fabuły. A akcja jest niezwykle banalna, szekspirowska, sprana i generalnie znana wszystkim z oper mydlanych. Sądziłam, że to będzie historia o grupie młodych ludzi których połączyła muzyka. Jednak zawiodłam się. Fabuła jest pociachana, w sumie może reżyser uważał ze tak gwałtowne przeskoki i niedopowiedzenia sprawią, ze film będzie mniej banalny. Nie udało się. Niektóre sceny wydają mi się totalnie niepotrzebne, inne zaś kończą się zbyt szybko. Jak np watek festiwalu w Koszalinie. No i muzyka. Miało być dużo polskiego punk rocka. I muszę przyznać, że utwory świetne, ale baaardzo mało. Całą resztę scen zaopatrzono w kompletnie niepasująca liryczną melodię. Psuło to nastrój, dramat sytuacji o wiele łatwiej jest wykazać mocnym brzmieniem( Radze porównać 2 interpretacje utworu "Zobaczysz". ) Zdecydowanie sie na tradycyjna muzykę filmową wydaje mi sie po prostu niekonsekwentne i sprawia, ze cały ten obrazek wydaje mi się strasznie nierzeczywisty. A przecież jest tyle dobrego punk rocka... pochwalić jednak mogę zdjęcia. Kamerzysta naprawdę się postarał. Niektóre ujęcia sa bardzo ciekawe, ładne widoczki. Myślę, ze to duży skok w polskim kinie gdzie rzadko można znaleźć dobry obraz.

sobota, 29 maja 2010

Samotny mężczyzna

W historii obejrzanych przeze mnie filmów o gejach wyróżnić chyba mogę 2. : "Tajemnica brokeback mountain" i "Obywatel Milk". Od dłuższego czasu jednak czekałam na "Samotnego mężczyznę". Usłyszałam o nim dzięki mojej chorobliwej pasji do "Skinsów" ponieważ jedną z ról gra tam Nicholas Hoult i no... mówiąc krótko obnaża on tam swoje pośladki aż dwukrotnie :) ale nie o tym nie o tym bo te sceny nie przykuły tak mojej uwagi.
Baaardzo długo zwlekałam z obejrzeniem tego filmu, najpierw matura potem potrzeba odmóżdżenia a wiedziałam, że nie jest film obok którego mozna przejśc obojętnie. I nie pomyliłam się!
Przez tą długa przerwą pomiędzy zbieraniem wiadomości o nim a obejrzeniem "Samotnego.." sprawiło ze dopiero w czasie napisów ( a uwierzcie mi, że jest to film, który wyłącza się dopiero po znacznej części napisów...) olśniło mnie kto jest jego twórcą. Tom Ford! a zawód rezysera jest tu szalenie wyczuwalny.
Film jest niezykle zmysłowy. Przepełniony zapachem lakieru do włosów i ciężkich perfum, dotyku idealnie wyprasowanej koszuli. Wszystko to otacza atmosfera czasów, w których królował eyeliner i czerwona szminka. Obraz wydaje się bardzo realny i rzeczywisty, w pewnej chwili wydawało mi się, że gdybym tylko wyciągnęła rękę, mogłabym poklepać Colina Firtha po ramieniu... No właśnie co do Firtha. To jego rola. To jego film. Przyćmiewa on nawet niesamowitą Julianne Moore. Z resztą w obsadzie znaleźli się jedni z najatrakcyjniejszych aktorów, ale to tylko moje subiektywne zdanie.
Ach! jeszcze muzyka! przepiękna, którą słuchać teraz będę mogła przez długi czas, fenomenalnie wpasowuje się w charakter filmu. Nic dziwnego, ze jej twórcą jest polski kompozytor- Abel Korzeniowski. W dodatku urodził się on tego samego dnia co ja! Wiadomo, ze świadczy to o tym, ze jest to wybitna jednostka :)
Jednym słowem polecam, polecam, polecam! Już dziś wpisuje ten film na moją listę zaczarowanych dzieł i na pewno obejrzę go jeszcze minimum 5 razy :)

piątek, 21 maja 2010

Powrót...

To, że nie pisałam od połowy stycznia nie oznacza, że na rzecz nauki postanowiłam przestać oglądać filmy. Oj co to to nie. Chociaż zaprzestałam namiętnego śledzenia nowości filmowych. Mam nadzieję, ze to się zmieni. Bo gdy dowiedziałam się tydzień temu, że 28. maja wchodzi nowa ekranizacja "Seksu w wielkim mieście" to stwierdziłam, ze matura to jednak zło absolutne skoro doprowadziło mnie do takich zaniedbań! Ale powróćmy do tego co udało mi się obejrzeć. Głównie były to straszne odmóżdżacze no bo jak tu oglądać coś ambitnego przed maturą... No może z małymi wyjątkami. Nadal dokładnie pamiętam dwa ciekawe filmy. Pierwszym był "To skomplikowane" z fenomenalną ( jak zwykle) Meryl Streep. Trochę się tego filmu bałam. Jednak mimo wszystko ( mimo roli w "Diabeł ubiera się u Prady, mimo fenomenalnej roli w "Julie i Julia" ) bałam się powtórki ze znienawidzonego przeze mnie "Mama mia". Naprawdę jest to film, którego nie znoszę, mieszanka baaardzo nielubianych przeze mnie piosenek Abby z tragiczną fabułą... ach... jak można takie coś nazywać musicalem?! Ale wracając do "To skomplikowane"... Jednym słowem polecam. Idealny na deszczowy wieczór, zabawny i ...( nigdy nie przypuszczałam że to powiem o komedii romantycznej...) nieprzewidywalny! Wraz z siostrą ( jako te które pomysły na zakończenie mają już od pierwszych scen filmu) miałyśmy wiele różnych pomysłów na happy end, ale to nie przyszło nam do głowy.
Kolejnym filmem jest "Agora" którą widziałam jeszcze przed polską premierą. Świetny obraz. A o wysokim poziomie fabuły może świadczyć to , że mimo ciągłego zakuwania z historii ten film mnie nie odrzucał :)
Hmm i chyba na tym poprzestanę z filmami bo chciałam skupić się na tym co zajęło mi większość wolnego czasu, a mianowicie serial "Skins" ( polskie tłumaczenie "Kumple" jakoś do mnie nie przemawia). Serial brytyjskiej produkcji opowiadający o paczce nastolatków. Ostry, chwilami nawet wulgarny, jednym słowem prawdziwy. Łączy to co w filmach lubię najbardziej : dobra muzyka, fajne zdjęcia, niejednowymiarowe postacie, nieprzeciętne stroje, świetne poczucie humoru iii co mnie zaskoczyło to to, że ten serial okazał się niezłym wyciskaczem łez! Ostatnie odcinki 2 sezonu ( 5 jest w trakcie kręcenia) oglądałam z chusteczką w dłoni co u mnie zdarza się niezwykle rzadko. Tak więc 2 pierwsze sezony fenomenalne, 2 następne godne polecenia ale bez szaleństw... W swoim życiu obejrzałam sporo seriali, chociaż nie bardzo lobię tą formę. Żaden jednak nie zafascynował mnie jak ten. Nadal czasami oglądam sobie fragmenty moich ulubionych odcinków i nadal uważam je za mistrzostwo świata. Coś czuje że ten serial zostanie miłością mojego życia :)Polecam! Najważniejsze to nie zrazić się 1. odcinkiem.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Lymelife

Postanowiłam bardziej skupić sie na filmach, które nie są lub jeszcze nie są zbyt popularne naszych kinach. Bo jeżeli obejrzy się juz w napływie wolnego czasu wszystkie filmy z czołówki warto czasami sięgnąć po te tytuły które niekoniecznie znalazły sie w pierwszej 10. Nie jest to tak łatwe. Tak więc postanowiłam obejrzeć film "Lymelife". Jednak musiałam troche ten film przechodzić. Nie żeby był jakiś strasznie zmuszający do myślenia, ale gdy doszłam juz do napisów końcowych jedyne co miałam ochotę napisać to "Uroczy". Bo taki faktycznie jest. Okres dojrzewania piętnastoletniego Scotta wypada na czas ,w którym świat drży przed nową, niebezpieczną chorobą - borelioza. Wtedy wszystko dzieje sie dla niego po raz pierwszy: pierwszy papieros, piewszy alkohol, pierwsza bójka, pierwszy kontakt z dziewczyną. Ale wtedy też po raz pierwszy ten piękny świat zderza sie z szarą rzeczywistością, autorytety przestają być wiarygodne... Wszystko to przypomina mi jeden z amerykańskich seriali. W sumie nic nowego ale ogląda się dobrze. Do tego te błękitne ujęcia podkreślające (nie oszukujmy się) niezbyt urodziwego Roryego Culkina, który wcielił się w główną role. Wszystko kończy się małym happy endem , ale z rozwiązanym nie podanym na talerzu. Nie jest to film oryginalny, zabrakło mi małego powiewu świeżości. Ale podobno ludziom najbardziej podoba się to co już znają. Tak wiec, jedym słowem : uroczo :)

środa, 13 stycznia 2010

Avatar

Jakiś czas temu stwierdziłam, że taka osoba jak ja nie powinna pisac o takim filmie jak "Avatar". Jednak jakoś się nie mogłam powstrzymać :)
Hm... W czasie oglądania zajawek doszłam do wniosku ,że zaskakującej fabuły chyba nie mam się co spodziewać. No bo to trochę tak jak bylo z "Titanikiem"... i tak wiadomo ze utonie. Fabuła zbytnio nie zaskakuje ale do nudnych nie nalezy. James Cameron jest typem reżysera, który raczej najbardziej skupia sie na tym aby film był coraz większy. Hm i to chyba dobrze, bo to właśnie sprzedaje sie najlepiej w naszej "epoce obrazu". Tak więc będe czekała na następny film. Nawet kolejne 12 lat.

środa, 6 stycznia 2010

"Była sobie dziewczyna"

Jako pierwszy film wybrałam obraz Lone Scherfig. Znanej (przynajmniej mi) z takiego filmu jak m.in. "Włoski dla początkujących". Jakoś tak ostatnio rzucił mi sie w oczy ten tytuł. Bo przyznajcie że nawiązanie do "Był sobie chłopiec" dość sprytne, szczególnie gdy oba te tytuły łączy ten sam autor scenariusza. Jednak w oryginale film ten widnieje jako "An Education". I dziękujmy Bogu ze nie przetłumaczono go dosłownie. Akcja rozgrywa się w latach sześćdziesiątych w Londynie. Poznajemy tam młoda dziewczynę Jenny, która prowadzi zwyczajne, nudne życie. Wszystko jednak zmienia się gdy poznaje Davida, który wprowadza ją w świat luksusu... Zdawać by sie mogło że historia nie za ciekawa i wciągająca. Jednak nie odrywałam oczu od monitora. Z pewnością zwolennicy szybkiej akcji nie polubią tego filmu ale mnie on zauroczył. A szczególnie wystylizowanie obrazu. Nienaganna scenografia baaardzo realistycznie odzwierciedla moje wyobrażenia tamtych czasów. Do tego przekonywujący główni bohaterowie: śliczna Carey Mulligan i błękitnooki Peter Sarsgaard... Wszystko to mi przypomina trochę "Uśmiech Mony Lizy". Podsumowując: piękny obraz, dobra fabuła która nie pozwala sie nudzić.
Film w kinach na świecie puszczany jest od 18.01.2009r. U nas obejrzeć go będzie można dopiero 12.03.2010r... Swoja drogą zawsze mnie zastanawiało... Czy Polska nie należy do świata i lezy tak bardzo od niego daleko że rozbieżność czasowa w premierach jest aż tak ogromna?

Tytułem wstepu...

Tak więc mała, nieznająca się na kinie dziewczynka postanawia pisać blog o filmach... Hmm taki urok XXI stulecia. Nikt nie musi być dobry żeby pisać. Co z tego wyrośnie? Zobaczmy. Może uda mi sie tutaj zamieścić kilka moich subiektywnych opinii na temat tego co dzieje się w kinie.